Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc do „dymników,“ wybornie idzie, panie Cyrusie! A pan jak myślisz?
— Ja myślę, odparł inżynier, że walka przybierze teraz inną postać, niepodobna bowiem posądzać korsarzy o nierozsądek do tego stopnia posunięty, by chcieli prowadzić ją dalej w tak niekorzystnych dla siebie warunkach!
— Kanału nie przepłyną jednak w żaden sposób, rzekł marynarz. Karabiny Ayrtona i Spiletta nie dopuszczą tego. Wszak wiesz pan, że niosą na milę angielską!
— Bez wątpienia, odparł Harbert, lecz cóż pomogą dwa karabiny przeciwko działom okrętowym?
— E! okręt jeszcze nie stoi w kanale, jak sądzę! odparł Pencroff.
— A jeśli wejdzie do kanału? zapytał Cyrus Smith.
— Niepodobna, naraziłby się na to, że osiadłby na mieliźnie i przepadł z kretesem!
— Jednak to podobna, odparł Ayrton. Korsarze mogą, korzystając z przypływu, wejść do kanału, chociażby później nawet osiedli na piasku, a wtedy pod strzałami działowemi nie podobnaby było utrzymać się na naszem stanowisku.
— Do kroćset stu tysięcy czartów! zawołał Pencroff; doprawdy, te łotry biorą się do podnoszenia kotwicy!
— Może zmuszeni będziemy schronić się do Pałacu Granitowego? zauważył Harbert.
— Czekajmy jeszcze! odparł Cyrus Smith.