Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

tchu na drugi brzeg wysepki, powskakiwała do czółna, na którem przypłynęli, i siłą wioseł przybili napowrót do okrętu.
— Ośmiu mniej! zawołał Pencroff. Doprawdy pan Spilett i Ayrton, jakby się umówili ze sobą!
— Panowie, odparł Ayrton nabijając na nowo karabin, rzecz zaczyna przybierać postać groźniejszą. Okręt rozwija żagle!
— Podnoszą kotwicę!... zawołał Pencroff.
— Tak, w samej rzeczy.
Słychać było wyraźnie szczęk łańcucha i zgrzyt windy. Speedy zbliżył się z razu do kotwicy, a gdy hak wyciągnięto z dna, począł zblizać się ku wysepce. Wiatr wiał od morza; rozwinięto główny żagel i mniejszy żagiel bocianiego gniazda, i statek zwolna posuwał się ku wysepce.
Oba poczty ustawione przy ujściu Dziękczynnej i w „dymnikach,“ śledziły każde poruszenie okrętu, zachowując się same całkiem spokojnie, chociaż nie zdołały przytłumić w sobie pewnego wzruszenia. Położenie osadników stawało się okropnem: z bliska być wystawionym na ogień działowy, a nie módz nań skutecznie odpowiedzić! Czyż byliby wtedy w stanie przeszkodzić korsarzom wylądować?
Cyrus Smith czuł to dobrze i zapytywał sam siebie, co czynić? W kilku minutach trzeba było coś postanowić. Ale co? Zamknąć się w Pałacu Granitowym, dać się oblęgać tygodniami, wreszcie miesiącami całemi, żywności bowiem mieli dosyć? Dobrze! Ale co potem? I w ta-