kim razie korsarze opanowaliby całą wyspę, spustoszyliby ją dowoli, a wreszcie z czasem zmusiliby oblężonych do poddania.
Możność obrony istniała tylko w tym jednym razie, gdyby Bob Harvey nie odważył się wejść z okrętem do kanału i stanął zdala, koło wysepki. W takim razie oddalony był pół mili od wybrzeży, a w tej odległości, strzały działowe byłyby mniej szkodliwe.
— Nie, nigdy, przenigdy! powtarzał Pencroff; Bob Harvey, jeśli jest dobrym marynarzem, nie wejdzie nigdy do kanału! Wszak wie o tem, że na wypadek burzy, naraziłby okręt na zgubę! A cóżby począł bez okrętu?
Tymczasem jednak okręt zbliżył się do wysepki, i widać było, że sterował ku dolnej kończynie. Wiatr wiał łagodny a ponieważ prąd osłabł był znacznie, więc Bob Harvey mógł kierować statkiem, jak chciał.
Czółna wysłane poprzednio wskazywały mu były drogę do kanału, to też zuchwale płynął wprost ku niemu. Zamiar jego był aż nadto widoczny: chciał usadowić się z okrętem naprzeciw „dymników,“ i z tamtąd kulami i granatami odpowiedzieć na strzały, które zdziesiątkowały mu załogę.
Speedy niebawem dotarł do kończyny wysepki i okrążył ją z łatwością; wtedy rozpiął żagle i płynąc z wiatrem, pojawił się wkrótce naprzeciw ujścia Dziękczynnej.
— Korsarze zbliżają się do nas! zawołał Pencroff.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.