Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

powstrzymała ich następująca uwaga Gedeona Spiletta:
— A owych sześciu zbójów, którzy wylądowali na prawy brzeg Dziękczynnej?
W istocie należało pamiętać o tem, że owych sześciu ludzi, z którymi czółno roztrzaskało się o skały, wydobyło się na ląd w pobliżu przylądka Rozbitków.
Osadnicy spojrzeli w tę stronę, lecz nie dostrzegli nigdzie żadnego zbiega. Prawdopodobnie na widok tonącego okrętu uciekli wszyscy w głąb wyspy.
— Zajmiemy się nimi później, rzekł Cyrus Smith. Mogą być jeszcze niebezpiecznymi, bo są dobrze uzbrojeni, lecz w końcu sześciu przeciwko sześciu, szanse równe. Zabierzmy się więc teraz do tego, co pilniejsze.
Ayrton z Pencroffem wsiedli do czółna i pomknęli dziarsko na połów pływających po morzu szczątków z okrętu.
Morze było gładkie a stan wody wysoki, od dwóch dni bowiem trwał nów. Szkielet okrętu mógł wynurzyć się z pod wody dopiero za dobrą godzinę.
Ayrton z Pencroffem mieli dość czasu przymocować maszty i belki za pomocą lin, których końce wyrzucono na wybrzeże u podnóża Pałacu Granitowego. Tam osadnicy zjednoczonemi siłami przyciągnęli je do brzegu. Poczem pozbierano do czółna wszystkie inne przedmioty pływające po wodzie, kojce z drobiem, beczułki, skrzynie, i zniesiono takowe do „dymników.“