wać się nieznane jakieś skały. A zresztą w chwili gdy okręt zatonął, był przypływ, to jest: że było więcej wody niż potrzeba było statkowi, aby wolno przepłynął, nie potrąciwszy o skały niedostrzeżone podczas odpływu morza. A zatem okręt nie mógł trącić o żadną skałę. A zatem nie rozbił się, lecz wysadzony został w powietrze.
Trzeba przyznać, że rozumowanie marynarza nie było pozbawione wszelkiej słuszności.
Około godziny wpół do drugiej z południa wsiedli osadnicy do czółna i popłynęli w miejsce, gdzie okręt był zatonął. Żałowali, że oba czółna należące do statku nie zostały ocalone; lecz jedno z nich, jak wiemy, rozbiło się u ujścia Dziękczynnej, i było zupełnie nie do użytku; drugie zaś pociągnął za sobą w głąb okręt tonący, i nie wyszło więcej na wierzch.
W tej chwili szkielet Speedy’ego począł wynurzać się z pod wody. Okręt leżał więcej niżeli na boku, balast jego bowiem, wskutek przewrócenia się statku, przewalił się cały na jedną stronę i ciężarem swoim podruzgotał maszty, tak że okręt leżał prawie do góry dnem. Jakieś niewytłumaczone ale straszliwe wstrząśnienie podwodne, które jednocześnie objawiło się za pomocą olbrzymiej trąby wodnej, przewrociło snać statek.
Osadnicy okrążyli dokoła cały okręt, i w miarę jak woda opadała, odsłaniały się im, jeśli nie sama przyczyna katastrofy, to przynajmniej skutki przez nią sprawione.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.