Na przodzie okrętu, z obu stron dzióba, na siedm lub ośm stóp przedtem, nim się zaczyna szkielet, boczne ściany były straszliwie poszarpane, na długość najmniej dwudziestu stóp. Tu znajdowały się dwa szerokie otwory, przez które woda wciskała się do statku, a których niepodobnaby było zatkać. Nie tylko całe obicie z blachy miedzianej i tramy zginęły do szczętu, na proch zapewne zmiażdżone, ale nawet oklepkowanie, kołki żelazne, skoble i nity zniknęły bez śladu. Wzdłuż całego pudła, ku tyłowi okrętu, wszystkie klamry porozrywane puściły. Tokmaszt wyrwany został niepojętą siłą, a sam przód okrętu wydarty z tułowu, pękł cały na pozdłuż.
— Do kroćset djabłów! zawołał Pencroff. Trudno już będzie złatać ten okręt do kupy!
— Niepodobna — rzekł Ayrton.
— Na wszelki wypadek — rzekł Gedeon Spilett do marynarza — jeśli to w samej rzeczy była eksplozja, to dziwny sprawiła skutek! Rozsadziła spodnie części pudła okrętowego zamiast wysadzić w górę pokład i ponadwodne części statku! Te szerokie pęknięcia zdają się pochodzić raczej od uderzenia statku o skałę, niżeli od wybuchu prochowego!
— Nie ma skał żadnych w kanale! — odparł marynarz. — Przyznam wam wszystko co chcecie, z wyjątkiem skał podwodnych!
— Starajmy się wejść do środka okrętu — rzekł na to inżynier. — Tym sposobem dowiemy się może, czemu przypisać mamy zagładę okrętu.
Była to rada najlepsza, a zresztą należało
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.