Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

nie nasze lasy, nasze pola, nasze łąki? Tożto prawdziwe jaguary, ci zbóje, i sądzę, że powinniśmy bez wahania obejść się z nimi, jak z takim gatunkiem bestyj? Cóż myślisz o tem, Ayrtonie? — dodał Pencroff obracając się do swego towarzysza.
Ayrton zawahał się przez chwilę z odpowiedzią — a Cyrusowi Smithowi żal się zrobiło, że Pencroff przez rozstrzepanie zwrócił się z taką kwestją do Ayrtona. Mocno go więc wzruszyło, gdy Ayrton odrzekł pokornym tonem.
— I ja byłem jednym z tych jaguarów, panie Pencroff, nie mam więc w tej mierze głosu....
I oddalił się powolnym krokiem.
Pencroff teraz dopiero pojął swoją winę.
— A co za piekielne bydlę ze mnie! — wykrzyknął — Biedny Ayrton. On nie ma głosu tutaj!... Ma go tyle, co ktokolwiek bądź z nas najlepszy!...
— Niewątpliwie — rzekł Gedeon Spilett — ale pokora ta zaszczyt mu przynosi, i godzi się uszanować żywe w nim jeszcze uczucie smutnej jego przeszłości.
— Zrozumiałem, panie Spilett — odpowiedział marynarz — i nikt mnie już na takim bąku nie złapie! Wolałbym połknąć własny język, aniżeli sprawić najmniejsze zmartwienie Ayrtonowi. Wróćmy jednak do przedmiotu. Myślę, że ci zbóje nie mają prawa do jakiegokolwiek miłosierdzia, i że należałoby od nich co prędzej uwolnić wyspę...