Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to ostateczne zdanie twoje, Pencroffie? — spytał inżynier.
— Najostateczniejsze.
— I przed rozpoczęciem bezwzględnego ich prześladowania, nie czekałbyś na jaki nowy objaw wrogiego ich dla nas usposobienia?
— Jakto? więc dotychczasowe ich figle nie wystarczą — spytał Pencroff nie pojmujący tych wszystkich wahań.
— Mogą przecież przejąć się lepszemi chęciami, uczuć skruchę — rzekł Cyrus Smith!
— Uczuć skruchę? Oni! — zawołał marynarz wzruszając ramionami.
— Pencroffie, wspomnij na Ayrtona — zawołał Harbert, biorąc marynarza za rękę. Nie stałże się znowu uczciwym człowiekiem?
Pencroff popatrzył się z kolei po wszystkich towarzyszach. Nigdyby mu do głowy nawet nie przyszło, że propozycja jego wyzwie jakieś wahanie. Prosta jego natura nie zdolna była nawet przypuścić jakichkolwiek kompromisów z łotrami, którzy wylądowali na wyspę, ze wspólnikami Boba Harveya, mordercami osady brygu Speedy! Zapatrywał się na nich, jak na dzikie bestje, które wytępić należało bez wahania się i wyrzutu.
— Hę? — rzekł. — Co to znaczy? Mam wszystkich przeciwko sobie. Chcecie się bawić we wspaniałomyślność z tymi nędznikami? No, niech i tak będzie. Ale bogdajbyśmy tego nigdy nie pożałowali!
— Jakież niebezpieczeństwo grozić nam