stępowania z korsarzami, pomimo, że Pencroff nic ztąd dobrego nie wróżył. Postanowiono nie atakować ich, ale mieć się na ostrożności. Koniec końców wyspa była wielka i żyzna. Jeżeli jakie źdźbło uczciwości zostało na dnie duszy tych nędzników, zdarzała im się sposobność do poprawy. Czyż to nie było ich interesem dobrze zrozumianym, w tych nowych warunkach zacząć nowe życie? Tak, czy owak, choćby przez uczucie ludzkości tylko, należało poczekać. Wprawdzie tym sposobem osadnicy nie będą mieli tej samej co dawniej swobody kręcenia się tu i owdzie bez nieufności. Dotychczas potrzebowali tylko mieć się na baczności przed bestjami leśnemi, a teraz oto sześciu kajdaniarzy i to najgorszego może gatunku, włóczy się po wyspie. Była to sprawa nie mała niewątpliwie, i dla ludzi mniej odważnych zagrażająca zupełną utratą spokoju. Mniejsza oto wszystko! W danej chwili osadnicy mieli słuszność za sobą — wbrew Pencroffowi. Czy będą ją mieć i w przyszłości? To się pokaże.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.