Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

i przebiegali po nim. Naraz marynarz, obejrzawszy blok, w około którego okręconą była lina kotwicy:
— A to co znowu! zawołał. Nie tego już za wiele!
— Cóż tam takiego Pencroffie? spytał korespondent.
— Co?! To, że nie ja ten węzeł zrobiłem!
I to mówiąc, wskazał na linę przytrzymującą kotwicę.
— Jakto, nie ty? — zapytał Gedeon Spilett.
— Nie! gotów jestem przysiądz. Ten węzeł jest płaski, a ja mam zwyczaj robić duże pół kluczki.[1]
— Musiałeś się omylić, Pencroffie!
— Co ja — omylić się! Taka rzecz to już leży w ręce — a ręka się nie myli!
— Należałoby więc sądzić, że piraci byli tutaj?
— Albo ja wiem — odrzekł Pencroff — ale to pewna, że ktoś podniósł kotwicę „Bonawentury“ a potem spuścił ją na nowo. O patrzcie! nowy dowód! Widocznie ściągano linę, bo płótno którem ją obwijają ażeby się nie tarła, nie znajduje się na swojem miejscu. Powtarzam wam, że ktoś używał naszego statku....

— Ależ, gdyby to byli piraci, byliby statek zabrali i uciekli....

  1. Rodzaj węzła właściwego Pencroffowi i posiadającego tę wyższość, że nie tak rychło się zesuwał.