Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

ale teraz za to uzyskaliśmy prawo bić bez miłosierdzia!...
— W każdym razie — zauważył inżynier — musimy pozostać w zagrodzie aż do chwili, gdy będzie można bez niebezpieczeństwa przenieść Harberta do Pałacu Granitowogo.
— A cóż z Nabem? — spytał korespondent.
— Nab całkiem bezpieczny.
— A jeżeli zaniepokojony naszą nieobecnością, pospieszy tu do nas!...
— Trzeba temu zapobiedz — odpowiedział żywo Cyrus Smith. Zamordowano by go w drodze.
— Tymczasem bardzo jest prawdopodobną rzeczą, że zechce się z nami połączyć.
— Ach! gdyby telegraf funkcjonował jeszcze, moglibyśmy go uprzedzić. Ale tak to niepodobna! O zostawieniu zaś tutaj Pencroffa i Harberta samych ani myśleć się nie godzi!... Ha!... Więc ja sam pójdę do Pałacu Granitowego.
— O nie! nie, Cyrusie — zawołał korespondent — nie wolno ci się w ten sposób narażać. Na nic by się tu nie przydała cała twoja odwaga. Ci nędznicy pilnują widocznie zagrody — założyłbym się, że siedzą w zasadzce w otaczających lasach — gdybyś więc sam w drogę wyruszył wkrótce mielibyśmy zamiast jednego dwa nieszczęścia do opłakiwania!
— Cóż jednak począć z Nabem?... powtórzył inżynier. — Oto już doba, jak nie ma od