Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

kuna, dodał Gedeon Spilett, kończąc myśl inżyniera. Ah! wyznać należy, mój drogi Cyrusie, że na ten raz jego opieka nam nie dopisała i to właśnie w chwili, gdy jej najwięcej potrzebowaliśmy!
— Kto wie! — odrzekł inżynier,
— Jakto rozumiesz? — spytał korespondent.
— Że może nie jesteśmy u kresu trosk naszych, mój drogi Spilecie, i że potężna władza naszego protektora nieraz jeszcze znajdzie do zamanifestowania się sposobność... Ale nie oto teraz chodzi. Życie Harberta to nasz najwyższy cel w tej chwili.
I w istocie był to najwyższy cel a zarazem najboleśniejsza troska osadników. Przeszło dni kilka i stan biednego chłopca nie pogorszył się na szczęście. A w takiej chorobie zyskać na czasie, znaczyło już bardzo wiele. Zimna woda, utrzymywana ciągle w odpowiedniej temperaturze, zapobiegła w zupełności zapaleniu się ran. Zdawało się nawet korespondentowi, że woda ta, nieco siarczana, co się wyjaśniało bliskością wulkanów, — oddziaływała wyjątkowo dobrze na zabliźnienie ran. Ropienie o wiele się zmniejszyło dzięki nieustannym staraniom, któremi go otaczano, Harbert począł powracać do życia, coraz mniej gorączkując. Pomimo to, wciąż jeszcze pozostawał na djecie, co go niezmiernie osłabiło, ponieważ jednak nie brakło mu ziółek ani spokoju — stan jego coraz się polepszał.
Cyrus Smith, Gedeon Spilett i Pencroff na-