Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

wam zapuścić się spokojnie w lasy, na to aby skorzystać z nieobecności waszej i uderzyć na zagrodę, w której będą wiedzieli, że znajdą tylko ranne dziecko i jednego obrońcę.
— Masz pan słuszność, panie Cyrusie — zawołał Pencroff z piersią wzdętą głuchym gniewem — masz słuszność. Gotowi zrobić to wszystko dla dostania się do zagrody, której zapaśność znają dobrze. A sam, nie zdołałbyś się pan im oprzeć. Ach! czemuż nie jesteśmy w Pałacu Granitowym!
— Gdybyśmy byli w Pałacu Granitowym — odrzekł iżynier — pozycja byłaby odmienną! Tam, nie obawiałbym się zostawić Harberta z jednym z pomiędzy nas, a pozostali wyruszyli by przetrząść lasy wyspy. Ale jesteśmy w zagrodzie i dla tego wypada w niej pozostać, aż dokąd nie będziemy mogli opuścić jej razem.
Nie było odpowiedzi na ten wywód Cyrusa Smitha i towarzysze jego aż nadto dobrze to pojęli.
— Gdyby przynajmniej Ayrton był jeszcze z nami! — zawołał Gedeon Spilett. Biedny człowiek! Jak krótko trwało jego życie w uczciwych społecznych warunkach!...
— Jeżeli już umarł?... — dodał Pencroff z osobliwszym naciskiem.
— Masz więc nadzieję, że ci hultaje darowali mu życie?... — zapytał Gedeon Spilett.
— Niewątpliwie! jeżeli to było w ich interesie!
— Jakto!... przypuszczałbyś więc, że Ayr-