Gedeon Spilett postępował wciąż za psem, zachęcając go i podżegając głosem a jednocześnie baczne naokoło zwracając oko, trzymając karabin w pogotowiu i korzystając z drzew dla zasłonięcia się. Nie zdawało się prawdopodobnem aby Top poczuł obecność człowieka, bo w takim razie byłby ją oznajmił szczekaniem na pół stłumionem i rodzajem głuchego gniewu. Tymczasem teraz ani warknął, a więc to znaczyło że niebezpieczeństwo nie jest ani w pobliżu ani natychmiastowe.
Tak przeszło z pięć minut, w ciągu których Top wietrzył ciągle i szukał a korespondent szedł za nim ostrożnie, gdy nagle pies poskoczył do gęstego krzaku i wyciągnął zeń szmat materji.
Był to kawałek ubrania, poplamiony i podarty. Gedeon Spilett poniósł go natychmiast do zagrody.
Tu osadnicy obejrzeli starannie ów przedmiot i rozpoznali w nim kawałek kamizelki Ayrtona, z sukna pilsniowego wyrabianego jedynie w pracowni Granitowego Pałacu.
— Widzisz, Pencroffie — rzekł zwracając się doń Cyrus Smith — oto dowód oporu nieszczęśliwego Ayrtona. Piraci go porwali gwałtem! Wątpisz że jeszcze o jego uczciwości?
— Nie, panie Cyrus — odrzekł marynarz — nie, i dawno już jak się pozbyłem owej chwilowej nieufności. Ale jak mi się zdaje, da się wyciągnąć pewien wniosek z tego wypadku.
— A mianowicie — spytał korespondent.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.