— Że Ayrtona nie zabito w zagrodzie. Wzięto go i zabrano żywcem widocznie, kiedy się opierał! kto wie tedy, może żyje jeszcze?
— Kto wie, w istocie — odrzekł inżynier zapadając w zamyślenie.
Był w tem jeszcze promyk nadziei, za który mogli pochwycić towarzysze Ayrtona. I w istocie, przed chwilą jeszcze mogli sądzić, że Ayrton zaskoczony z nienacka w zagrodzie padł od kuli, jak niedawno Harbert. Jeżeli jednak, jak się obecnie pokazało, nie zabili go odrazu, jeżeli go uprowadzili żywcem w inną stronę wyspy, nie możnaż było przypuścić, że jest dotąd jeszcze ich więźniem? A kto wie nawet, czy który z rozbójników nie poznał w Ayrtonie dawnego towarzysza z Australji, Ben Joyse’a herszta zbiegłych więźniów, i czy nie powzięli zuchwałej nadziei przyciągnięcia go znowu do siebie? Bo i jakżesz to dla nich pożyteczną byłoby rzeczą skłonić go do zdrady...
Wypadek powyższy pomyślnie wytłómaczyła sobie gromadka zebrana w zagrodzie i odszukanie Ayrtona przestało się odtąd wydawać niemożliwem. Zresztą nie ulegało wątpliwości że i Ayrton, jeżeli jest tylko więźniem, zrobi ze swojej strony wszystko co będzie w jego mocy, aby się wydobyć z rąk bandytów — a jakimże byłby obecnie potężnym pomocnikiem dla osadników naszych!
— W każdym razie — zauważył Gedeon Spilett, jeżeli Ayrtonowi uda się szczęśliwie wydostać z rąk porywców, niewątpliwie pospieszy
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.