ciu już były przebyte i to bez wszelkiej przygody.
Droga była pustą jak również i cała owa część lasu, rozciągająca się pomiędzy „Dziękczynną“ a jeziorem. Gęstwiny krzaków zdały się być tak samotne, jak w dzień wylądowania osadników na wyspę.
Terasa już było bliska. Milka jeszcze i spostrzegą mostek na potoku Glicerynowym. Cyrus Smith nie wątpił, że mostek ten musi być w całości i porządku, ponieważ piraci potrzebowali go do wejścia w tym punkcie na terasę, albo też jeżeli przeszli przez który z potoków opasujących terasę, spuścili go przez ostrożność, dla zabezpieczenia sobie w danym razie odwrotu.
Wreszcie przez przerwę między drzewami zabłysnął widnokrąg morza. Wózek jednak wciąż się toczył dalej, jak dotąd, bo żaden z obrońców nie mógł myśleć o opuszczeniu go.
Naraz Pencroff, zatrzymując onagasa, zawołał straszliwym głosem:
— Ach, nędznicy!
I ręką wskazał na gęste kłęby dymu unoszące się nad młynem, stajniami i zabudowaniami dla ptactwa.
Jakiś człowiek kręcił się wśród tych wyziewów.
Był to Nab.
Towarzysze jego wydali okrzyk. Usłyszał poskoczył ku nim.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.