Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

sał kartkę, przymocował ją do karku Jowowi, przywiódł go do drzwi Pałacu Granitowego, z których spuścił długą linę aż ku ziemi — i zawołał nań kilkakrotnie temi słowy:
— Jowie! Jowie! zagroda, zagroda!
Zwierzę pojęło o co chodzi, pochwyciło za sznur, zsunęło się błyskawicą na wybrzeże i znikło w cieniach, nie zwróciwszy bynajmniej uwagi rozbójników.
— Dobrześ zrobił, Nabie odezwał się Cyrus Smith — ale kto wie czy nie uprzedzając nas, nie byłbyś zrobił jeszcze lepiej!
Mówiąc tak, Cyrus Smith, miał na myśli Harberta, którego wyzdrowienie zdało się tak mocno zachwianem przez owe przenosiny.
Nab ciągnął dalej i kończył swoje opowiadanie. Rozbójnicy nie pokazali się wcale na wybrzeżu przed Pałacem. Nie świadomi o ilości mieszkańców wyspy, mogli sądzić, że Pałacu Granitowego broni znaczna załoga. A w tem przekonaniu mogło ich utwierdzić jeszcze wspomnienie owych mnóstwa strzałów wysłanych przeciw nim w czasie napadu brygu, strzałów pochodzących i z wyższych i z niższych skał — nie chcieli więc zapewne narażać się. Ale Wielka Terasa stała im otworem, nie będąc na oku strzałom z Granitowego Pałacu. To też na niej dali folgę swoim niszczycielskim popędom, rabując, paląc, wytwarzając zło dla zła — a cofnęli się dopiero najwyżej na pół godziny przed przybyciem osadników, których zresztą myśleli znaleść jeszcze w zamknięciu w zagrodzie.