w las jakamarowy, idąc za biegiem Dziękczynnej — i ztąd nie wiedzieli nic o powróceniu osadników.
W pierwszym razie musieli zapewne powrócić do zagrody, obecnie nieobronnej a tyle drogocennych dla nich zawierającej zasobów.
W drugim zaś, zapewne cofnęli się do swego obozowiska, aby tam oczekiwać na nową sposobność do napadu.
Należało więc ich uprzedzić; wszelkie jednak przedsięwzięcia w tym kierunku były jeszcze zależnemi od stanu zdrowia Harberta; w samej rzeczy, do takiej wyprawy wszystkie siły nie byłyby zbyteczne; — a w danej chwili nikt nie mógł opuścić Granitowego Pałacu.
Inżynier i Nab przybyli na terasę. Strach było na nią popatrzeć. Łany zdeptane i stratowane. Dojrzałe kłosy, przedmiot przyszłego żniwa, leżały na ziemi pokotem.
Inne plantacje również ucierpiały. Ogród jarzynowy wyglądał nie do poznania.
Na szczęście Pałac Granitowy posiadał zasób nasion wystarczający do naprawienia tych szkód.
Co do młyna i zabudowań dla ptastwa i stajni dla onagasów, pożar zniszczył je do szczętu. Kilka spłoszonych zwierząt błądziło po terasie, a ptastwo, które w czasie pożaru szukało schronienia na wodzie jeziora, powracało już powoli do swego zwykłego siedliska i zaczynało się pluskać przy brzegach.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.