Wszystko trzeba było odbudowywać na nowo.
Oblicze Cyrusa Smitha, bledsze niż zazwyczaj, zdradzało gniew wewnętrzny nie bez trudności hamowany, — z ust inżyniera jednak nie wyszło ani jedno gwałtowne słowo. Raz jeszcze rzucił okiem po spustoszonych polach, spojrzał na kłęby dymu unoszące się jeszcze nad zgliszczami i powrócił do Granitowego Pałacu.
Następne dni należały do najsmutniejszych, jakie osadnicy mieli dotychczas do przebycia na wyspie. Osłabienie Harberta wzmagało się widocznie. Zdawało się, że zagraża mu jakaś o wiele cięższa choroba, będąca następstwem głębokiego wstrząśnienia fizjologicznego jakiemu uległ, i Gedeon Spilett przeczuwał takie pogorszenie się stanu chorego, któremu nie będzie w możności zapobiedz.
I w istocie, Harbert wciąż był pod władzą pewnego rodzaju drzemki, prawie bezustannej a przytem niektóre oznaki maligny poczęły się również pojawiać. Tymczasem jedynym środkiem, jakim rozporządzać mogli osadnicy, były tylko ziółka orzeźwiające. Gorączka z początku nie zbyt mocna, wkrótce jednak poczęła objawiać widoczne dążenie do przejścia w regularne paroksyzmy.
Gedeon Spilett poznał to 6 grudnia. Palce nos i uszy biednego młodzieńca nagle posiniały prawie, a w ślad za tem pochwyciły go najprzód lekkie dreszcze, potem silniejsze wstrząśnienie i nareszcie gwałtownie trząść go zaczęło. Puls
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.