skach wyspy — a to aż nadto wystarcza. Pierwszy paroksyzm już miał. Jeżeli przyjdzie drugi a trzeciemu zapobiedz nie zdołamy, nasze dziecko... zgubione!...
— A ta kora wierzbowa!...
— Obecnie już teraz nie wystarcza, — a trzeci paroksyzm żółtej febry, jeżeli nie powstrzymany chininą, bywa zawsze śmiertelnym!
Na szczęście Pencroff nic nie pochwycił z tej rozmowy. Inaczej byłby oszalał.
Łatwo pojąć tedy w jakim niepokoju przeżyli korespendent i inżynier ów dzień 6 grudnia i noc następną.
Mniej więcej w połowie dnia przyszedł drugi paroksyzm. Przesilenie było straszliwe. Harbert czuł, że ginie! Wyciągnął ręce do Cyrusa Smitha, do Spiletta, do Pencroffa!... Chciał żyć!... Było to widowisko rozdzierające serce. Pencroffa musiano oddalić.
Paroksyzm trwał przez pięć godzin. Widoczną było rzeczą, że trzeciego podobnego Harbert nie wytrzyma.
Noc nazwać można okropną. W gorączce Harbert mówił rzeczy, zakrwawiające serca jego towarzyszom. Bredził, walczył przeciw rozbójnikom, przywoływał Ayrtona. Błagał ową tajemniczą istotę, owego protektora, dziś gdzieś zatraconego a którego obraz majaczył przed nim bez ustanku... Potem zaś wszystkiem zapadał w stan głębokiego wyczerpania sił, usuwający wszelki prawie ślad życia.... Wielekroć, Gedeon Spilett myślał, że biedny młodzian już nie żyje.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.