Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą posłuszny młodzieniec poddawał się tak chętnie wszystkim przepisom! Tak pragnął się wyleczyć!
Pencroff podobny był do człowieka wydobytego z samego dna przepaści. Napadały nań przystępy radości, podobne prawie do szału. Skoro chwila trzeciego paroksyzmu minęła, ścisnął korespondenta w swych objęciach tak silnie, że mało go nie udusił. Od tej pory nazywał go nie inaczej tylko doktorem Spilettem.
Pozostawało jeszcze odkryć prawdziwego doktora.
— Odkryjemy go! — powtarzał marynarz.
I zaiste ów człowiek, ktokolwiek on był, mógł się spodziewać potężnego uścisku ze strony zacnego Pencroffa!
Skończył się listopad, a wraz z nim i ów rok 1867, w ciągu którego osadnicy wyspy Lincolna tylu srogich prób doświadczyli. Rok 1868 zaczął się prześliczną pogodą, przepysznem ciepłem, temperaturą tropikową, na szczęście odświeżaną wiatrem od morza.
Harbert odradzał się i z łóżka swego umieszczonego przy jednem z okien Granitowego Pałacu, pił to powietrze krzepiące, pełne wyziewów solnych, które mu przynosiły zdrowie. Zaczynał już jeść, a sam Bóg wie tylko, jakie potrawki leciuchne i smakowite przyrządzał mu Nab.
— A tożto dla samych tych przysmaków warto było być umierającym — mawiał nie raz Pencroff.
Przez cały ten czas korsarze nie pokazali