niedawno przebiegali te lasy i na ślady ich niewątpliwie powinniśmy natrafić.
Jakoż w istocie, w wielu miejscach rozpoznać było można mniej lub więcej świeże ślady przejścia gromady ludzi: tu nacięcia na drzewach, zapewne w celu wytknięcia sobie drogi, owdzie popioły wygasłego ogniska i odciski stóp zachowane w niektórych gliniastych punktach drogi. Nic jednak w ogóle nie wskazywało bliskości stałego obozowiska.
Inżynier zalecił towarzyszom wstrzymać się od polowania. Huk palnej broni mógł był zwrócić uwagę korsarzy włóczących się być może po lesie. Zresztą łowy odciągnęłyby niezawodnie osadników na pewną odległość od wózka, a surowo było zakazane iść luzem.
W drugiej połowie dnia, o 6 mil mniej więcej od Pałacu Granitowego, przejazd stał się dosyć trudnym. Chcąc przebyć niektóre gęstwiny, trzeba było ścinać drzewa i tym sposobem torować sobie drogę. Przed zapuszczeniem się w takie miejsca, Cyrus Smith nie zaniedbywał nigdy puścić naprzód w gęstwinę Topa i Jowa, którzy wywiązywali się sumiennie ze swego mandatu. Skoro pies i orang powracały bez żadnej oznaki niepokoju, znaczyło to, że się nie ma czego obawiać ani ze strony korsarzy ani od dzikich zwierząt — dwu gatunków królestwa zwierzęcego, stojących ze względu na dzikie swoje instynkty na jednym poziomie.
Wieczorem tego pierwszego dnia, osadnicy obozowali mniej więcej o dziewięć mil od Pałacu
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.