zbliżaniu się do części wyższych wulkanu. Grunt tu był pargórkowaty, dosyć nierówny, sprzyjający zasadzkom. Powiększono tedy w pochodzie środki ostrożności. Top i Jow biegli przodem jak czatownicy, i rzucając się to w lewo to w prawo w gęstwinę, współzawodniczyli w zmyślności i zręczności. Nic jednak nie wskazywało, ażeby brzegi rzeki miały być zwidzanemi przez kogoś w najnowszych czasach, nic nie zapowiadało obecności lub bliskości korsarzy.
Około 5ej wieczorem, wózek zatrzymał się, o sześćset mniej więcej kroków od palisady, otaczającej zagrodę. Zasłona półkulista z drzew ukrywała ją jeszcze przed okiem przybywających.
Przedewszystkiem szło o przekonanie się, czy zagroda jest zajętą. Udać się do niej bowiem wprost przez odkrytą przestrzeń, było to narazić się może na strzał, w przypadku, jeżeli korsarze gdzieś się zaczaili, jak się to wydarzyło Harbertowi. Lepiej więc było zaczekać aż do nadejścia nocy.
Tymczasem Gedeon Spilett chciał, nie zwlekając dłużej, przekonać się o stanie zagrody, a Pencroff zniecierpliwiony ofiarował mu się za towarzysza.
— Nie, moi przyjaciele — ozwał się inżynier. — Czekajcie nocy. Nie pozwolę się żadnemu z was narazić w jasny dzień.
— Ależ panie Cyrusie... — zaczął marynarz niezbyt skłonny do posłuszeństwa.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.