straży. Po uspokojeniu się tedy co do tego punktu, szło tylko o powrócenie do wózka — a tam już naradzą się razem, co czynić dalej.
Pencroff podzielał widocznie to zapatrywanie się korespondenta, poczołgał bowiem za nim bez wszelkich uwag, napowrót pod cień lasów.
Za kilka minut inżynier znał już całe położenie rzeczy.
— Tak — rzekł po chwili namysłu — a więc zdaje mi się, że korsarzy nie ma w zagrodzie.
— Dowiemy się o tem napewno, przedarłszy się przez palisadę — odpowiedział Pencroff.
— Do zagrody więc, moi przyjaciele! — zawołał Cyrus Smith.
— A wózek, czy zostawimy w lesie? — spytał Nab.
— Nie — odrzekł inżynier — to nasz furgon z żywnością i amunicją, a w razie potrzeby może nam służyć i za szaniec.
— Naprzód więc! — ozwał się Gedeon Spilett.
Za chwilę wózek wyprowadzony z lasu począł się toczyć bez szelestu ku palisadzie. Ciemność była głęboka, cisza taka sama, jak w chwili gdy Pencroff z korespondentem oddalili się czołgając. Gęsta trawa tłumiła całkiem odgłos kroków.
Osadnicy mieli się w pogotowiu do strzału. Jow, na rozkaz Pencroffa, trzymał się z tyłu. Nab prowadził Topa na smyczy, ażeby nie mógł wyskoczyć naprzód.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.