Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

croff zabrali się do obejrzenia tych ciał już zesztywniałych śmiertelnie.
Nie było na nich śladu żadnej widocznej rany.
Dopiero po bardzo uważnem zbadaniu ich, postrzegł Pencroff na czole u jednego, u drugiego na piersiach, u trzeciego na plecach, u czwartego na szyi maleńki czerwony punkcik, rodzaj zaledwo widocznej kontuzji, której pochodzenia niepodobna było rozpoznać...
— Tu ich ugodzono! — rzekł Cyrus Smith.
— Ale jakąż bronią?...
— Bronią piorunującą, której tajemnica nam nie znana!
— I któż ich spiorunował? — spytał Pencroff.
— Wielki wykonawca sprawiedliwości na wyspie — odrzekł Cyrus Smith — ten sam, który przeniósł tutaj Ayrtona, którego władzę dobroczynną uczuliśmy znowu, który robi dla nas, czegobyśmy sami nigdy dokonać nie zdołali, a zrobiwszy, ukrywa się przed nami.
— Szukajmy go więc! — zawołał Pencroff.
— Tak, szukajmy go — odrzekł Cyrus Smith — ale nie znajdziemy tej wyższej istoty, spełniającej takie cuda, pierwej, aż się jej podoba nas do siebie powołać!
Ta tajemnicza opieka, sprowadzająca do nicości ich własną działalność, drażniła i wzruszała zarazem głęboko inżyniera.
Poczucie ich względnej niższości, wypływające z tych faktów, było tego rodzaju, że dumna