Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

datujące się z epoki plutonicznej, zaczernione jeszcze od owoczesnych ogni, a wchodzące w rdzeń samej góry. Przebiegli te ponure galerje, przy pomocy zapalonych gałęzi żywicznych, zajrzeli do najmniejszych zagłębień, wysondowali każdy otwór. Wszędzie panowało milczenie i ciemność. Nie zdawało się, żeby kiedykolwiek jakaś istota ludzka stąpała po tych odwiecznych korytarzach, ażeby ramię czyje usunęło kiedykolwiek jeden z tych głazów. W tym stanie, w jakim były obecnie, wyrzucone zostały przez wulkan nad wody, w epoce powstania wyspy.
Jednakże, jakkolwiek te podziemne chody były całkiem puste i zalane głęboką ciemnością, milczenie w nich przecież, jak się o tem przekonał Cyrus Smith, nie panowało zupełne.
Dotarłszy do głębi jednego z tych mrocznych wydrążeń, rozciągających się na wiele stóp wewnątrz góry, inżynier usłyszał z podziwem głuchy grzmot, którego odgłos potężniał jeszcze dźwięcznem echem skał otaczających.
Gedeon Spilett, towarzyszący mu wtedy, pochwycił również ten huk daleki, wskazujący na rozbudzenie się ogni podziemnych. Po kilkakroć obadwaj nadstawiali ucha i zgodzili się wreszcie na to, że jakaś reakcja chemiczna wyrabia się we wnętrznościach ziemi.
— Wulkan więc, jak się pokazuje, nie wygasł zupełnie? — ozwał się korespondent.
— Bardzo być może — odrzekł Cyrus Smith — że od czasu gdyśmy badali krater, jakaś zmiana zaszła w niższych warstwach wul-