Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

znajdując się w zagrodzie, uważał za niezbędne noc tam przepędzić. Zresztą, wyspa była obecnie bezpieczną, nie zachodziła obawa żadnej napaści — przynajmniej ze strony ludzi.
A jednakże to co się stało, mogło się jeszcze powtórzyć. Wylądowania korsarzy, lub zbiegów więziennych zawsze się można było spodziewać. Towarzysze, wspólnicy Boba Harveya, wtajemniczeni w jego plany, mogli wpaść na myśl naśladowania go. Nie przestawali tedy osadnicy zwracać ścisłej baczności na punkta sposobne do wylądowania na wyspę, i co dzień przesuwali lunetę po tym obszernym widnokręgu, który zatoka Unji i zatoka Washingtona zamykały.
Po drodze do zagrody badali także osadnicy z równą uwagą stronę południowo wschodnią morza, a w miarę wstępowania na ścianę góry Franklina, mogli przebiedz wzrokiem obszerny odcinek zachodniego widnokręgu.
Nic podejrzanego nie pojawiało się nigdzie — a jednak należało mieć się wciąż na baczności.
To też pewnego wieczora inżynier przedstawił przyjacielom pomyślany przez siebie plan obwarowania zagrody. Zdawało mu się roztropnem, podnieść ostrokołowe jej ogrodzenie, i opatrzyć ją rodzajem blokhauzu, gdzie w danym razie osadnicy mogliby się bronić przeciw nieprzyjacielskiej sile. Ponieważ Pałac Granitowy okazywał się odrazu niezdobytym, ze względu na samą swoją pozycję, zagroda tedy ze swemi budynkami, zapasami i bydłem byłaby zawsze niewątpliwie celem usiłowań korsarzy, ktokolwiek