Przy zbliżaniu się nocy pracownicy uczuwali prawdziwe wycieńczenie sił. Ażeby nie marnować czasu, zmienili godziny posiłku: objadowali o dwunastej, a wieczerzę jadali dopiero, gdy się całkiem ściemniło. Wówczas powracali do Granitowego Pałacu i spieszyli się, aby jak najprędzej użyć spoczynku.
Niekiedy jednak rozmowa, jeżeli przedmiot jej żywo interesował, opóźniała nieco godzinę snu. Osadnicy puszczali się na tworzenie planów przyszłości i chętnie zastanawiali się nad zmianami, które mogła wywołać w ich położeniu, wyprawa goeletą do najbliższych lądów. Po nad temi wszystkiemi projektami jednakże, panowała zawsze myśl ostatecznego powrotu na wyspę Lincolna. Nie przyszło im nigdy do głowy opuścić całkiem tę osadę, ugruntowaną z takim trudem i powodzeniem a której komunikacjn z Ameryką nadałaby nowy rozwój.
Pencroff i Nab wyrażali nadzieję skończenia na niej dni swoich.
— Harbercie — odzywał się nieraz marynarz — nie opuścisz nigdy wyspy Lincolna?
— Nigdy, Pencroffie, szczególniej jeżeli i ty postanowisz pozostać na niej.
— Co? postanowię? już dawno postanowiłem, mój chłopcze — odpowiadał Pencroff. Zaczekam tu na ciebie. Sprowadzisz tu swoją żonę i dzieci a ja z malców twoich tęgich wyrobię zuchów!
— No, a więc to już rzecz postanowiona — kończył Harbert śmiejąc się i rumieniąc zarazem.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.