Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan, panie Cyrusie, — ciągnął dalej Pencroff porwany zapałem. — Pan pozostaniesz rządcą wyspy... Hę!.,. a ile by też ona mogła wyżywić mieszkańców? Co najmniej dziesięć tysięcy!
Takie to brzmiały rozmowy; nikt nie powstrzymywał Pencroffa i od słowa do słowa kończyło się na tem, że korespondent zakładał na wyspie dziennik „New Lincoln Herald!“
Takie to już serce człowieka. Potrzeba zbudowania trwałego dzieła, dzieła któreby go przeżyło, to oznaka wyższości jego nad wszystkiem, co żyje na tej ziemi. Ona to ugruntowała jego panowanie i usprawiedliwia je na świecie całym.
Zresztą kto wie, czy Jow i Top, nie mieli także swoich planików przyszłości?
Ayrton pogrążony w milczeniu, myślał, że radby ujrzeć jeszcze lorda Glenarvana i zjawić się przed wszystkimi — zrehabilitowanym.
Pewnego wieczora, 15 października, rozmowa bujająca wśród powyższych hypotez, przedłużyła się nad zwykłą miarę. Dziewiąta już wybiła... Już przeciągłe, źle ukryte poziewania wskazywały godzinę spoczynku i Pencroff szedł do swego łóżka, gdy nagle młotek elektryczny umieszczony w sali zabrzmiał ostrym dźwiękiem.
Wszyscy znajdowali się w miejscu: Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Harbert, Pencroff, Ayrton, Nab. Nikogo z osadników nie było w zagrodzie.
Cyrus Smith powstał. Towarzysze jego poglądali po sobie, sądząc że omyliło ich ucho.