Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

W mgnieniu oka przebiegli podwórzec zagrody, i znaleźli się przed domem mieszkalnym.
Prawdopodobnie musiał się tu znajdować nieznajomy, ponieważ telegram mógł być ztąd tylko wysłany. Żadne światło jednak nie pobłyskiwało z okien.
Inżynier zastukał do drzwi.
Nie było odpowiedzi.
Wówczas Cyrus Smith otworzył drzwi i osadnicy weszli do pokoju, pokrytego w tej chwili głębokim mrokiem.
Nab skrzesał ognia, i za chwilę potem zapalona latarnia przesuwała się już po wszystkich zakątkach pokoju...
Nigdzie nie było nikogo... Każda rzecz znajdowała się w tym stanie, w jakim ją ostatni raz pozostawiono.
— Byliżbyśmy ofiarą ułudy? — szepnął Cyrus Smith.
Nie!... To być nie mogło!... Telegram brzmiał przecież wyraźnie:
— Spieszcie co tchu do zagrody!
Przybliżyli się wszyscy do stołu, na którym był umieszczony aparat i wszystko co do niego należało. Wszystko leżało na miejscu, stos i skrzynia w której się mieścił, jak również przyrząd odbierający i przesyłający depesze.
— Kto tu był ostatnim razem? — spytał inżynier.
— Ja, panie Smith — odrzekł Ayrton...
— A to było?...
— Przed czterema dniami...