— Tak jest! — odpowiedział Harbert — a odtąd minęło już dwa i pół miesiąca!
— Ognie więc podziemne wykłuwały się przez dziesięć tygodni i dziwu nie ma tedy, że obecnie rozwijają się z taką gwałtownością!
— Czy nie czujecie jakby drzenia ziemi? — zapytał Cyrus Smith.
— W istocie — odrzekł powoli korespondent — ale ztąd jeszcze do trzęsienia ziemi...
— Ja też nie twierdzę, że nam zagraża trzęsienie ziemi — odpowiedział Cyrus Smith — i niechaj nas Bóg od niego zachowa! Bynajmniej. To drzenie jest wynikiem natężenia ognia wewnętrznego. Kora ziemska jest niczem innem, jeno ścianą kotła parowego, a wiadomo wam, że ściana kotła pod naciskiem gazów drzy jak dźwięczna płyta. Takie to właśnie zjawisko mamy w tej chwili przed sobą.
— Co za wspaniałe snopy ognia! — zawołał Harbert.
W tej chwili trysnął z krateru rodzaj fajerwerku, którego blasku nawet wyziewy zmniejszyć nie zdołały. Tysiące lśniących się ułomków i ostrościętych głazów, rozpryskiwało się na wszystkie strony. Niektóre, przenosząc kopułę dymów, pękały gwałtownie, pozostawiając po sobie istną pałającą kurzawę. Wybuchowi temu towarzyszyły następujące po sobie bez przerwy wystrzały, przypominające trzask i darcie powietrza, wywołane wystrzałem całej baterji kartaczownic.
Cyrus Smith, korespondent i towarzyszący
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.