Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest panie Smith — odrzekł Ayrton, przyciągając do siebie lekki statek ukryty pod arkadą.
— Siadajmy Ayrtonie.
Dwaj osadnicy usiedli w łodzi. Lekkie zakołysanie się fal posunęło ich nieco głębiej pod sklepienie pochyłe krypty, a tam, Ayrton, skrzesawszy ognia, zapalił latarnię, potem zaś, pochwycił za wiosło, postawiwszy jeszcze pierwej latarnię na dziobie czółna, tak aby rzucała światło naprzód. Cyrus Smith ujął za ster i skierował łódź w pośród mroków krypty.
Już tu nie było Nautilusa co by olśnił ogniami swemi tę ponurą jaskinię. Może promieniowanie elektryczne, podsycane wciąż przez swoje potężne ognisko, trwało jeszcze na dnie wód; żaden jednak blask nie dobywał się z otchłani, kędy spoczął kapitan Nemo.
Światło latarni, jakkolwiek niewystarczające, pozwalało jednak inżynierowi posuwać się naprzód, przy starannem trzymaniu się prawego boku krypty. Grobowe milczenie panowało pod tem sklepieniem, przynajmniej w części jego przedniej, ponieważ wkrótce Cyrus Smith usłyszał wyraźne powark dobywający się z wnętrzności góry.
— To wulkan — rzekł.
Za chwilę, razem z tym odgłosem i połączenia chemiczne zdradziły się żywym zapachem — i wyziewy siarczane chwyciły za gardło inżyniera i jego towarzysza.
— Oto czego się obawiał kapitan Nemo!