Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/291

Ta strona została uwierzytelniona.

siała w końcu być pochłoniętą, ponieważ nie odnawiała się, gdy tymczasem potok law, zasilający się w niewyczerpanem źródle, toczył wciąż nowe fale roztopionych materyj.
Pierwsze lawy, które spadły w jezioro, zastygły natychmiast i skupiły się w wodzie, wystając jednak z niej. Po ich powierzchni przesunęły się nowe strumienie, które także skamieniały z kolei, ale już więcej posunęły się ku środkowi. Tym sposobem wytwarzała się powoli ławica, zagrażająca wypełnieniem jeziora, które nie mogło wylać, bo nadmiar jego wody wciąż uchodził w postaci wyziewów. Syki, szypienia i pryskania, rozdzierały powietrze ogłuszającym hałasem, a na ług zamienione i porwane wichrem wody, znowu w postaci deszczu spadały na morze. Ławica stężałych minerałów przedłużała się, prawdziwe bryły law gromadziły się jedne na drugich. Tam, gdzie rozciągały się niegdyś spokojne wody, obecnie widać było kupę dymiących skalisk, jak gdyby je ziemia w konwulsjach na wierzch wyrzuciła. Trzeba wystawić sobie owe wody wzburzone huraganem, a potem nagle stężone mrozem dwudziestostopniowym, ażeby mieć pojęcie, jak wyglądało jezioro w trzy godziny po wtargnięciu weń nieodpartego potoku.
Na ten raz woda miała uledz ogniowi.
Ta tylko okoliczność szczęśliwą była jeszcze dla osadników, że wylew lawy skierował się ku jeziorowi Granta. Zapewniało im to kilka dni bezpieczeństwa. Wielka Terasa, Pałac Granitowy i warstat na chwilę były zamknięte. Otóż tych