Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/295

Ta strona została uwierzytelniona.

dnie w głąb jej lada chwila. Znajdujemy się w położeniu podróżnych, na okręcie pożeranym przez pożar, którego ugasić nie są w stanie i wiedzą, że prędzej czy później, dojdzie do składów prochu! Codź, chodź, Spilecie, nie traćmy ani chwili!
Przez ośm dni jeszcze, to jest do 7. lutego, lawy nie przestawały się wylewać, utrzymując się jednakże we wskazanych powyżej granicach. Cyrus Smith obawiał się nadewszystko, ażeby płynne materje nie przelały się na wybrzeże, w takim razie bowiem warstatu budowy niepodobna byłoby uratować. Około tej epoki również osadnicy poczuli w rusztowaniu wyspy jakieś kołysania się i drżenia, które ich w najwyższym stopniu zaniepokoiły.
Nadszedł 20. lutego. Miesiąca trzeba było najmniej, ażeby okręt mógł być spuszczonym na morze. Czyż wyspa do tej pory wytrzyma? Zamiarem Pencroffa i Cyrusa Smitha było przystąpić do spuszczenia statku na morze, jak tylko pudło jego stanie się dostatecznie nieprzepuszczającem wody. Pokład, urządzenie wewnętrzne i ożaglowanie można było zostawić na później, najbardziej zaś palącą rzeczą było znaleźć co prędzej pewne schronienie na zewnątrz wyspy. Może nawet było stosowną rzeczą odprowadzić okręt aż do portu Balonowego, to znaczy o ile można najdalej od ogniska wybuchu, przy ujściu bowiem Dziękczynnej, pomiędzy wysepką a murem granitowym mógł być narażonym na zgruchotanie, w razie wstrząśnienia wyspy w podstawach.