Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

klina poczęła być znowu groźną. Tysiące nici szklanych, powstałych z płynnych law, spadło jak ulewa na ziemię. Krater przepełnił się znowu materjami wrzącemi, które się polały po wszystkich stokach wulkanu. Potok ten spłynął po powierzchni stwardniałych tufów i dokonał zniszczenia chudych skieletów drzew, które się oparły pierwszemu wylewowi. Prąd rwący tym razem w kierunku południowo-zachodnim po wybrzeżu jeziora Granta przeszedł po za potok Glicerynowy i wtargnął na Wielką Terasę. Ostatni ten cios, zadany dziełu osadników, był straszliwy. Z młyna, budynków dla drobiu, ze stajen nic nie pozostało. Ptactwo spłoszone rozpierzchło się we wszystkich kierunkach. Top i Jow dawali oznaki największego przerażenia, instynkt ich ostrzegał o zbliżaniu się katastrofy. Znaczna ilość zwierząt na wyspie zginęła podczas pierwszego wylewu. Te, które go przeżyły, nie znalazły innego schronienia nad błota Tadornów, z wyjątkiem kilku, którym Wielka Terasa udzieliła schronienia. Ale i ten ostatni zakątek zamknął się dla nich nareszcie, i rzeka law, staczając się z grzbietu muru granitowego, poczęła strącać na wybrzeża swoje ogniste katarakty. Szczytna groza tego widowiska opisać się nie da. W nocy zdawało się, ze to Niagara roztopionego metalu, z wyziewami płonącemi u góry a kipiącemi masami u dołu!
Osadników przyparło w ostatniem ich schronieniu, chociaż więc wyższe składy pudła okrętu