Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed.Seyfarth i Czajkowski) T.3.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

tany gwałtownym a głuchym gniewem, biegali tam i napowrót po skale. Harbert nie opuszczał inżyniera i spoglądał nań, jakby żądając pomocy, której ten dać nie był w stanie. Nab i Arton zrezygnowali się już na swój los.
— O! nędzo! o nieszczęście!... — powtarzał po wielekroć Pencroff. — Gdybyśmy mieli choć łupinę z orzecha do przeprawienia się na wyspę Tabor! Ale nie, nie!
— Kapitan Nemo szczęśliwy że umarł! — ozwał się pewnego razu Nab.
Przez pięć dni następnych Cyrus Smith i nieszczęśliwi jego towarzysze żyli z największą oszczędnością, jedząc tylko tyle, aby nie umrzeć z głodu. Wycieńczenie ich dochodziło ostatnich granic, Harbert i Nab poczęli zdradzać pierwsze oznaki gorączki.
W takiem położeniu pozostawała im choćby iskierka nadziei? Nie! Jakaż przedstawiała się dla nich jedyna możność ratunku? Że okręt jaki przejdzie w pobliżu ich skały. Ale wiedzieli dobrze z doświadczenia, że okręty nie nawidzały nigdy tej części Oceanu Spokojnego. Mogliż liczyć na to, żeby przez zbieg okoliczności prawdziwie opatrznościowy yacht szkocki pojawił się właśnie w tej porze w celu zabrania Ayrtona z wyspy Tabor? Nie było w tem najmniejszego prawdopodobieństwa, a zresztą przypuściwszy nawet, żeby przybył, to ponieważ osadnicy nie mogli złożyć na wyspie Tabor zapisku, wskazującego zmianę zaszłą w położeniu Ayrtona, komendant yachtu po daremnem przeszukaniu wy-