oddaloną już była tylko na 600 stóp od powierzchni oceanu.
W istocie niepodobna było zapobiedz ulatywaniu gazu, który wolno wymykał się przez szparę w powłoce balonowej.
Wypróżniając łódkę stopniowo ze wszystkich znajdujących się w niej przedmiotów, mogli byli podróżni jeszcze przez kilka godzin utrzymać się w powietrzu. Lecz tym sposobem zdołanoby opóźnić tylko nieuniknioną katastrofę, a jeśliby z zapadnięciem nocy nie ukazał się jaki ląd, podróżni wraz z łódką i balonem musieliby zginąć w morzu.
Ostatniego sposobu, jaki im jeszcze pozostał, spróbowali w tej chwili. Podróżni byli snać ludźmi niepospolitego męstwa, co umieją patrzeć śmierci w oczy. Ani jedno słowo szemrania ni skargi nie wyrwało się z ust żadnego. Byli zdecydowani walczyć do ostatniej chwili i użyć wszelkich sposobów dla spóźnienia swej zguby. Co się tyczy łódki, był to rodzaj kosza plecionego z łozy, niesposobnego do pływania i nie było możności utrzymania jej na powierzchni fal skoro by w nie wpadła.
O godzinie drugiej balon wznosił się już zaledwie na 400 stóp nad morzem.
W tej chwili odezwał się głos męzki — głos człowieka, którego serce nie zna trwogi. Głosowi temu odpowiedziały inne niemniej mężne głosy.
— Wszystko już wyrzucone?
— Nie, jest jeszcze 10.000 franków w złocie
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.