Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

jało ucieczce jeńców, ależ ta jazda napowietrzna wśród rozhukanych wichrów....
— Przebrzydła chlapawica! — rzekł Pencroff, uderzając z góry pięścią w kapelusz, który wicher zrywał mu z głowy. — Ale ba! przecież postawimy na swojem!
O godzinie w pół do dziesiątej Cyrus Smith i towarzysze jego z rozmaitych stron podkradli się chyłkiem aż na sam plac, pogrążony w zupełnej ciemności, ponieważ oświetlające go lampy gazowe pogasły wszystkie od wiatru. Nie widać było nawet olbrzymiego balonu, który wicher przygniótł aż do samej ziemi. Oprócz worków z balastem złożonych w sieci sznurowej balonu, łódka przytwierdzoną była osobno za pomocą potężnej liny przewleczonej przez kółko utwierdzone w bruku kamiennym, której drugi w dwójnasób złożony koniec przymocowany był do krawędzi łódki.
Jeńcy spotkali się przy łódce. Nikt ich nie spostrzegł, a nawet tak było ciemno, że sami siebie nie widzieli.
W głębokiem milczeniu Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Nab i Harbert wsiedli do łódki, podczas gdy Pencroff na rozkaz inżyniera zdejmował po jednemu worki z balastem. Trwało to chwil kilka, poczem marynarz zajął miejsce w łódce obok swoich towarzyszów.
Balon przytrzymywała jeszcze tylko w dwójnasób złożona lina, a Cyrus Smith miał już tylko wydać rozkaz wyjazdu.
Wtem pies jakiś jednym susem wskoczył