Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

na te skały piętrzące się po lewej stronie, dziwacznie poszarpane i urwiste, każdy geolog byłby niezawodnie przypisał im pochodzenie wulkaniczne, niezaprzeczenie bowiem były wytworem jakiejś podziemnej rewolucji.
Gedeon Spilett, Pencroff i Harbert uważnie przypatrywali się tej ziemi, na której czekał ich może długoletni pobyt a może i śmierć nawet, jeżeli nie leżała przy szlaku, którym zwykły płynąć okręta!
— No, i cóż ty na to, Pencroff? zapytał Harbert.
— Ha cóż, widzę w tem dobre i złe, jak we wszystkiem, odparł marynarz. Zresztą obaczymy. Lecz odpływ morza coraz widoczniejszy. Za trzy godziny spróbujemy, czy nie uda się nam przejść na drugi bok, a gdy się już raz tam dostaniemy, będziemy się starali robić co będzie można i odszukać p. Smitha.
Pencroff nie omylił się w sych rachubach. We trzy godziny później, gdy morze opadło, odkryła się większa część piasczystej płaszczyzny, stanowiącej łożysko kanału. Wysepkę oddzielała już tylko od przeciwnego wybrzeża wąska odnoga, łatwa do przebycia.
W istocie, około godziny dziesiątej, Gedeon Spilett z dwoma towarzyszami, rozebrawszy się i przymocowawszy na głowie zawiniątka z sukniami, rzucili się w odnogę, której głębokość nie wynosiła więcej jak pięć stóp. Harbert, dla którego było zbyt głęboko, płynął jak ryba