Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

będzie. Postępujmy tylko systematycznie. Czujemy znużenie, zimno i głód, trzeba nam więc wyszukać sobie przytułku, ognia i pożywienia. W lesie znajdziemy drzewo, w ptasich gniazdach jaja, idzie więc tylko jeszcze o dach.
— Ja więc poszukam w skałach jakiejś jaskini — odparł Herbert — i pewnie uda mi się wynaleść dziurę, w której się wszyscy pomieścimy.
— To, to, mój chłopcze, rzekł Pencroff. I dalej naprzód!
I obaj puścili się w drogę podnóżem olbrzymiej skalistej ściany, po wydmie piasczystej, którą zwolna opadające morze odkryło. Lecz zamiast iść w górę na północ, oni schodzili w dół na południe. Pencroff zauważał na kilkaset kroków od miejsca, w którem wylądowali, wrzynającą się w brzeg wąską cieśninę, która, zdaniem jego, była łożyskiem rzeki jakiejś lub potoku. Z jednej więc strony było rzeczą nader ważną zamieszkać w pobliżu wody słodkiej, z drugiej zaś strony nie było nieprawdopodobnem przypuszczenie, że prąd morski w tę stronę poniósł Cyrusa.
Powiedzieliśmy wyżej, że owa ściana skalista wznosiła się do wysokości 300 stóp, ale od góry do dołu była jakby z jednego kamienia wyciosaną, i nawet u podnóża jej, które morze z lekka podmywało, nie było żadnej szczeliny mogącej służyć za tymczasowe schronienie. Był to mur prostopadły z twardego granitu, którego nigdy nie dotknęło morze. Dokoła szczytu jego wzlatywały chmury wodnego ptactwa, szczególniej rozmaite rodzaje z rzędu płetwonogich o podłu-