Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko niezmierna wodna pustynia. Całe wybrzeże w koło było również puste. Nie widać było nigdzie ani Gedeona Spiletta, ani Naba. Łatwo jednak być mogło, że w tej chwili tak daleko byli oddaleni, że ich dojrzeć nie można było.
— Coś mi powiada, ozwał się Harbert, że taki dzielny człowiek, jak pan Cyrus nie mógł pójść na dno, jak pierwszy lepszy. Musiał gdzieś przypłynąć do brzegu. Prawda, Pencroff?
Marynarz smutnie pochylił głowę. On nie spodziewał się już więcej Cyrusa Smitha, lecz nie chcąc wszelkiej nadziei odbierać Harbertowi, odparł:
— Niezawodnie, niezawodnie, nasz inżynier da sobie radę nawet tam, gdzieby każdy inny przepadł z kretesem!...
Tymczasem przypatrywał się uważnie położeniu i kształtom wybrzeża. Na dole, u stóp jego rozciągała się piasczysta płaszczyzna, zamknięta po prawej stronie ujścia rzeki szeregiem raf z morza sterczących. Skały te wynurzone jeszcze z wody podobne były do krokodyli wylęgających się w mule nadbrzeżnym. Z tamtej strony tych raf połyskiwało morze w promieniach słonecznych. Ne południe ostra krawędź zamykała widnokrąg, tak, że nie można było poznać, czyli ziemia w tym kierunku się przedłuża, lub czyli ciągnie się w kierunku południowo-wschodnim i południowo-zachodnim, w którym to razie ziemia ta byłaby półwyspem nader przedłużonym. Na północnym krańcu zatoki rysowały się daleko kształty wybrzeża w linji bardziej zaokrąglonej. Tam rzeka