Ważna ta kwestja nie mogła natychmiast być rozstrzygniętą. Trzeba to było na później odłożyć. Sama zaś ta kraina, czy była wyspą czy też stałym lądem, zdawała się żyzną, w przyjemne widoki i różnorodne opływającą płody.
— To szęście nasze, rzekł Pencroff, a w położeniu w jakiem jesteśmy winniśmy za to wdzięczność Opatrzności.
— Niechże więc Bogu będzie chwała! odparł Harbert, którego dusza pobożna przepełnioną była wdzięcznością dla Stwórcy wszech rzeczy.
Długo Pencroff i Harbert rozpatrywali się po krainie, na którą los ich wyrzucił, lecz z tak ogólnikowego przeglądu trudno było odgadnąć, co przyszłość dla nich chowała w swem łonie.
Następnie rozpoczęli powrót południowym grzbietem pasma gór granitowych, zarysowanym długim festonem skał o najdziwaczniejszych kształtach. Tu po szczelinach skał i po dziurach wyżłobionych w kamieniu gnieździło się tysiące ptactwa. Harbert skacząc ze skały na skałę spłoszył jedną taką gromadę skrzydlatą.
— A! to nie są mewy! zawołał.
— A cóż to za ptaki? zapytał Pencroff. Na honor, jabym myślał że to gołębie!
— W samej rzeczy, odparł Harbert, to są gołębie ale dzikie, zwane skalnemi. Poznaję je po podwójnym pasku czarnym na skrzydłach, po białym kuprze i po pierzu modro-popielatem. A ponieważ sam gołąb’ skalny jest bardzo smaczny, więc i jaja jego muszą być wyśmienite, a
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.