Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

rając prawie z głodu, nie miał siły wyrzec jednego słowa!
Zaczerwione od płaczu oczy Naba i świeże łzy, których powstrzymać nie mógł, świadczyły zbyt wyraźnie że stracił wszelką nadzieję!
Korespondent opowiedział w krótkości przebieg ich poszukiwań za Cyrusem Smithem. Razem z Nabem zbiegli nadbrzeże wzdłuż na ośm mil, więc znacznie powyżej tego miejsca, gdzie nastąpił przedostatni spadek balonu, któremu towarzyszyło zniknięcie Cyrusa z psem jego Topem. Nadbrzeże było puste. Nigdzie śladu, nigdzie znaku żywej duszy. Nie znaleźli jednego kamyka świeżo poruszonego, ani śladu stopy ludzkiej na piasku, na całej tej przestrzeni nadbrzeżnej. Widocznie nigdy noga żadnego z mieszkańców tej ziemi nie postała w tej stronie wybrzeża. Morze było równie puste jak brzegi i w tem morzu na kilkaset stóp od ziemi, znalazł Cyrus Smith niezawodnie swój grób.
W tej chwili Nab zerwał się na nogi i głosem, ktory jasno świadczył o walce, jaką uczucie rozpaczy z uczuciem nadziei toczyło w jego piersi, zawołał:
— Nie! nie! On nie zginął! Nie, to być nie może! On! przenigdy! Ja! lub kto inny, co innego! ale on! nie nigdy! To człowiek, co zawsze da sobie radę!...
Po tych słowach opuściły go siły i słaniając się, szepnął:
— A! już nie mam sił!
Harbert przyskoczył do niego.