Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nab! zawołał chłopak, odszukamy go jeszcze! Bóg go nam zwróci! Ale teraz tyś głodny! Jedz, jedz trochę, proszę cię!
I mówiąc to podał biednemu murzynowi kilka garści ślimaków. Lichy i niedostateczny to był posiłek!
Nab od dawna nic nie miał w ustach, mimo to nie przyjął posiłku. Osierocony przez swojego pana nie mógł lub nie chciał żyć dłużej!
Gedeon Spilett zato połykał chciwie podane sobie mięczaki. Poczem położył się na piasku u podnóża skały. Osłabiony był i wycieńczony na siłach, ale spokojny.
Wtedy Harbert przystąpiwszy do niego, chwycił go za rękę, i rzekł:
— Kochany panie, wynaleźliśmy schronienie, gdzie panu wygodniej będzie niż tu. Oto noc się zbliża. Odpocznij pan sobie, a jutro zobaczymy...
Korespondent wstał i podążył za chłopakiem ku „dymnikom.“
W tej chwili przystąpił do niego Pencroff i tonem najnaturalniejszym w świecie zapytał go, czyli przypadkiem nie ma przy sobie zapałek.
Korespondent zatrzymał się, poszukał w kieszeniach i nie znalazłszy odparł:
— Miałem je przy sobie, lecz musiałem razem z innemi rzeczami wyrzucić w morze...
Marynarz zadał wówczas to samo pytanie Nabowi, i tę samą otrzymał odpowiedź.
— Tam do kroćset djabłów! zawołał, nie mogąc już dłużej wytrzymać.