Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

biło gwałtownie. Prometeusz, kiedy szedł wykraść ogień z nieba, nie musiał silniejszego doznawać wrażenia! Lecz nie wahając się długo, potarł nagle zapałkę o krzemień. Dało się słyszeć naprzód lekkie pryśnięcie, poczem zamigotał mały niebieskawy płomyczek, wydając ze siebie siarczysty dym. Harbert zwolna odwrócił zapałkę trzonkiem do góry, ażeby podsycić płomień i wsunął ją w trąbkę papierową. Papier zajął się w kilku sekundach i w tej samej chwili mech buchnął płomieniem.
W kilka minut później dał się słyszeć trzask suchego drzewa i wesoły płomień, poddmuchiwany gorliwie przez marynarza, oświetlił ponurą ciemność.
— Wygrana! — zawołał Pencroff wstając ze ziemi — nigdy w życiu nie doznałem takiego wzruszenia!
Ognisko było widocznie dobrze urządzone z płyt kamiennych. Dym z łatwością ulatywał przez górny otwór, ciąg był dostateczny a wkrótce dało się czuć przyjemne, ożywcze ciepło.
Co do ognia, należało nie dać mu nigdy wygasnąć zupełnie i zawsze pod popiołem przechować trochę żaru. Zresztą była to tylko kwestja pilności i uwagi. Drzewa bowiem było dość i w każdym czasie można było zapas powiększyć.
Pencroff zamierzał przedewszystkiem w ten sposób spożytkować ogień, ażeby ugotować wieczerzę posilniejszą od mdłych litodomów. Harbert przyniósł dwa tuziny jaj. Korespondent sie-