nie się fal morskich o brzegi. Krzemienie nadbrzeżne tam i nazad miotane falami toczyły się z zagłuszającym łoskotem.
Korespondent wcisnął się w ciemny kąt jednego z kurytarzy, spisawszy poprzednio w krótkości zdarzenia ubiegłego dnia: pierwsze zjawienie się nowego lądu, stratę inżyniera, przegląd wybrzeża, wypadek z zapałkami itd. Poczem znużenie sprowadziło ożywczy sen na jego powieki.
Harbert usnął także niebawem. Marynarz, śpiąc jednem okiem, a drugiem czuwając, przepędził całą noc przy ognisku, dokładając doń ustawicznie świeżego drzewa. Jeden tylko z rozbitków nie szukał odpoczynku w „dymnikach.“ Był nim zrozpaczony, niepocieszony Nab, który głuchy na namowy towarzyszy doradzających mu kilka godzin spoczynku, całą noc błąkał się po wybrzeżu, wołając wciąż pana swojego.
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.