Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

nie znaleźliby prawdopodobnie schronienia, gdzieby mogli głowę złożyć, potrzebowali wzmocnić i pokrzepić swe siły.
„Dymniki“ dawały tymczasowo dostateczne miejsce schronienia i wypoczynku. Ogień był rozpalony a nie trudno było przechowywać żar. Jak na teraz nie brakowało muszli ni jaj po skałach i w mule nadbrzeżnym. Możeby udało się zabić kilka z tych gołębi, które setkami okrążały szczyty skał, za pomocą pałki lub kamyka. A może drzewa sąsiedniego lasu rodziły jadalne owoce? Wreszcie mieli także wodę słodką. Postanowiono zatem pozostać jeszcze dni kilka w „dymnikach,“ ażeby przygotować się na dłuższą wyprawę wzdłuż wybrzeża lub w głąb kraju.
Projekt ten szczególnie przypadł do smaku Nabowi. Mając głowę nabitą myślami i przeczuciami nie spieszno mu było wcale porzucić tę stronę wybrzeża, gdzie się wydarzyła ostateczna katastrofa. Ani wierzył ani chciał wierzyć w śmierć Cyrusa. Zdawało mu się niemożliwem, ażeby człowiek taki zakończył życie w sposób tak pospolity, porwany przez morskie bałwany, ażeby utonął na kilkaset kroków od brzegu! Dopókiby fale morskie nie wyrzuciły na brzeg ciała inżyniera, dopókiby on, Nab, własnemi oczyma nie ujrzał, własnemi rękami nie dotknął zwłok swojego pana, dopóty nie uwierzyłby nigdy w śmierć jego! A myśl ta uporczywiej jeszcze niż pierwej zagnieździła się w sercu Naba. Było to złudzenie, może, ale złudzenie godne szacunku, którego marynarz nie chciał mu wydzierać! Ma-