Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

się nie mylę, dadzą się łatwo podejść i zabić kijem.
Marynarz i Pencroff, przemykając się chyłkiem pomiędzy zarośla, podkradli się aż pod drzewo, którego niskie gałęzie pokryte były całe temi ptaszkami, Kurukusy te czatowały na przesmyku na robaki, któremi się żywią. Widać było jak pierzastemi łapkami uczepiły się mocno pręcików od gałązek, na których siedziały.
Wtedy myśliwi nasi wyprostowali się nagle i zamachnąwszy się kilka razy pałką, jakby kosą, pościnali całe rzędy „kurukusów“, które w niemem osłupieniu, nie myśląc nawet o ucieczce, dawały się dobrowolnie mordować. Gdy ich już około sto leżało na ziemi, wtedy dopiero reszta zdecydowała się uciekać.
— Brawo! zawołał Pencroff, otóż to zwierzyna jakby stworzona dla takich myśliwych jak my! Można je ręką chwytać!
Marynarz ponawlekał te kurukusy, tak jak skowronki, na pręcik, poczem ruszyli dalej. Widocznem było że brzeg rzeki począł się z lekka zaokrąglać, tworząc niby hak zagięty w kierunku południowym, nieprawdopodobnem jednak było, ażeby w tym kierunku płynął dalej, rzeka bowiem musiała wytryskać w górach i zasilać się tam topniejącym śniegiem, który pokrywał boki góry, sterczącej w kształcie stożka pośrodku.
Głównym celem tej wyprawy było, jak wiemy, dostarczenie mieszkańcom „dymników“ jak największej ilości zwierzyny. Nie można było powiedzieć, ażeby cel ten dotychczas był osią-