Był to pies inżyniera Cyrusa Smitha.
Lecz był on sam jeden! Ani pan jego ani Nab nie towarzyszyli mu.
Jakimże sposobem mógł go instynkt zaprowadzić do „dymników,“ których nie znał i w których nigdy nie był? Była to rzecz niepojęta, szczególnie w noc tak ciemną i wśród tak strasznej burzy! Lecz co dziwniejsza jeszcze, Top nie był wcale zmęczony, i nie był nawet powalany mułem ani piaskiem!...
Harbert chwycił jego głowę w obie ręce, pies dał się pieścić i tarł kark o dłonie Harberta.
— Skoro się pies znalazł, znajdzie się teraz i pan! — rzekł korespondent.
— Dałby to Bóg! — odparł Harbert. — Spieszmy! Top będzie naszym przewodnikiem.
Pencroff nie sprzeciwiał się temu. Czuł on, że przybycie Topa zachwiało jego przypuszczenia.
— W drogę zatem! — zawołał.
Pencroff ponakrywał troskliwie węgle na ognisku. Kilka kawałków drzewa położył pod popioł, by za powrotem zastać ogień gotowy. Poczem zabrawszy ze sobą resztki wieczerzy, wyruszył w drogę wraz z korespondentem i Harbertem. Przed nimi biegł Top, który poszczekując z lekka, zdawał się ich wzywać, ażeby szli za nim.
Burza zdawała się właśnie dochodzić do szczytu wściekłości. Było to na nowiu, księżyc zatem nie przepuszczał ani jednego promyka przez chmury. Trudno było trzymać się prostego
Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.