Strona:Juliusz Verne-Tajemnicza Wyspa (ed. Seyfarth i Czajkowski) T.1.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili mogli się nawzajem słyszeć rozmawiać ze sobą, a gdy Harbert wymówił nazwisko Cyrusa Smitha, Top zaczął z lekka poszczekiwać, jak gdyby chciał dać do zrozumienia, że pan jego żywy i zdrów.
— Żyje, Top? — powtarzał Harbert — prawda, Top, że żyje?
A pies szczekał, jak gdyby w odpowiedzi na zapytanie.
Po chwili dalej w drogę. Była wówczas godzina około w pół do trzeciej z północy. Morze zaczęło się podnosić, a przypływ ten na nowiu i przy takim wichrze był niezwykle tym razem silny i groźny. Olbrzymie bałwany grzmiąc rozbijały się o szereg raf przed wysepką, z taką gwałtownością i siłą, że prawdopobnie przewalały się przez całą wysepkę, której w tej chwili zupełnie nie było widać. Tama ta nie zasłaniała już zatem lądu zamieszkiwanego przez naszych rozbitków a wystawionego teraz wprost na impet rozhukanego morza.
Skoro marynarz i towarzysze jego opuścili krawędź skalnej ściany, wicher uderzył znów na nich z podwójną wściekłością. Zgięci we dwoje, zwracając się tyłem do wiatru, biegli nader szybko za Topem, który ani razu nie zawahał się nad kierunkiem drogi, którą obrać należało. Szli więc na północ, mając po prawej ręce rozhukane morze a po lewej okolicę pogrążoną w mroku nocnym, której charakteru nie podobna było